W domu mam mały szpital - każdemu coś jest: albo smarka, albo kaszle, albo ma biegunkę.
Przy takim zmasowanym ataku ja też się nie uchowałam - mam katar i pokasłuję - ale staram się nie przyjmować tego do wiadomości ;) Znaczy kuruję się - ale wszem i wobec twierdzę, że jestem zdrowa, o!
Dziś przestało padać, moje nogi jakby wypoczęły, więc może by tak iść pobiegać. No bo zdrowa jestem, nie?
Nieśmiało pomyślałam o kółku dookoła lotniska - część jest po chodniku, część po leśnych ścieżkach. Dystans jak dla mnie solidny - bo około 14 km. Pomyślałam sobie, że jak tak powolutku będę dreptać, to może dam radę?
Kończy się ulica i zaczyna las. Droga wygląda...bardziej zimowo niż chodnik. Wbiegam - powolutku, muszę uważać którędy biec - tu z lekka zmrożona kałuża, tu żywy lód, a tam śniegowa breja za kostki.
Nagle przed sobą widzę postać człowieka - jego głowa jest na tyle nisko, że orientuję się, że ta osoba klęczy w śniegu. Podbiegam. To starszy pan. Usiłuje podnieść się z kolan przy pomocy jakiegoś marnego króciutkiego kijaszka. Pomagam mu, ale przed zostawieniem go i dalszym biegnięciem powstrzymuje mnie z lekka zdezorientowany wzrok mężczyzny. Zaczynam zadawać pytania skąd się tu wziął i gdzie idzie. Odpowiedzi są nieskładne. Pan ma mokre od upadku spodnie i tylko jedną rękawiczkę Nie wygląda na bezdomnego, ubrany jest porządnie. Biorę go pod rękę i zaczynam wracać w kierunku ulicy i pętli autobusowej. Wyciągam komórkę i dzwonię na policję informując o sytuacji. Powoli, powoli krok za krokiem zmierzamy przed siebie. Co kilkadziesiąt metrów szczęśliwie są ławeczki, na których starszy pan odpoczywa.
Mija nas parę osób - jedna para, starsze małżeństwo interesuje się sytuacją. Tłumaczę co i jak. Para idzie szybciej do przodu, obiecując, że jak zauważy policję, powie, żeby wjechali w las do nas.
Z daleka widzę stojący autobus - znak, że tam jest koniec wertepów i śniegu, zaczyna się ulica.
Wraca mężczyzna - policji nie widać, pomaga mi biorąc pod drugą rękę pana Andrzeja - bo tak twierdzi, że ma na imię moje "znalezisko". Dzwoni moja komórka - to policja. Okazuje się, że przez ten czas trwało ustalanie która komenda powinna się zając zgłoszeniem - taaa. Potrzebują numeru ulicy - stwierdzenie "koniec ulicy, pętla autobusowa" nie wystarczy.
Szczęśliwie przy przystanku autobusowym jest druga uliczka - podanie skrzyżowania satysfakcjonuje funkcjonariuszy - więc czekamy na radiowóz.
Zaczyna robić mi się zimno - jest niecałe 2 stopnie na plusie, a ja jestem ubrana na bieganie, a nie na stanie na przystanku autobusowym. Robię różne podskoki, żeby się rozgrzać.
Wreszcie widać radiowóz. Panowie mają doświadczenie z takimi uciekinierami - szybkie przeszukanie kieszeni i znajduje się kartka napisana przez kogoś z rodziny z adresem zamieszkania.
Żegnam się ze starszym panem, próbując wytłumaczyć, że nie powinien sam wychodzić z domu. Kartka z adresem sugeruje jednak, że to ani pierwsza, ani pewnie ostatnia taka eskapada...
Na powrót do lasu i kończenie mojego kółka nie mam już ochoty. Jest mi zimno - ruszam w kierunku domu jak najszybciej jestem w stanie. Marzę o gorącym prysznicu i ciepłej herbatce.
Teraz by się przydało jakieś zgrabne zakończenie dzisiejszej przygody. Przychodzą mi do głowy dwie rzeczy: że powinniśmy bardziej rozglądać się dookoła. Bo tego pana musiało wcześniej minąć ładnych parę osób, sądząc po ilości spacerowiczów, którą potem mijałam.
A druga, że cieszę się, że nie biegam wg jakieś super duper hiper planu treningowego - bo właśnie moją teoretyczną rozpiskę szlag jasny by trafił - a tak nie muszę się tym zamartwiać - pozostała tylko satysfakcja, że komuś pomogłam i że ten ktoś na tyle mnie polubił w ciągu godziny spędzonej razem, że nie za bardzo chciał wsiadać do radiowozu ;)
Niezła przygoda - super że pomogłaś bo mogło się źle dla tego pana skończyć... Gratulacje zacięcia do biegania!
OdpowiedzUsuńJa biegam wg planu i raz mi się coś podobnego zdarzyło: http://www.leszekbiega.pl/2012/09/biegowa-przygoda.html i trening musiałem przerwać, no ale są rzeczy ważne i ważniejsze więc to nie jest problemem. Przede wszystkim nie można przejść (przebiec) obok człowieka w potrzebie :)
Ja myślę, że sporo osób myślało, że to jakiś pijak i nie reagowało - a on kawał wszedł w las i tak jak mówisz: mogło się to niedobrze skończyć.
UsuńDoczytałam Twoją przygodę - niezłe to Twoje znalezisko ;)
Super! Tak trzeba :) Swoją drogą kojarzę ten las ze zdjęcia :) Jeździłem tam na rowerze swego czasu...
OdpowiedzUsuńNa rowerze też mi się zdarza tam jeździć :)
Usuń