Ponieważ ostatnio przegrzebuję net pod kątem moich dolegliwości, co to może być, i co z tym zrobić, wyszło mi, że mam za słabe nogi, o! (wersji poważniejszych typu zapalenie okostnej czy zmęczeniowe złamanie w ogóle do wiadomości nie przyjmuję)
A ma to znaczenie tym bardziej, że ląduję nie na pięcie, tylko właśnie na śródstopiu, co ładnie pokazuje filmik zrobiony mi w sklepie :
Po tej sobotniej próbie złapałam małego doła - bo jakże tak? Jak bieganie mi się spodobało, zapisałam się w kwietniu na bieg na 10 km (mój małżonek będzie wtedy biegł maraton), pod wpływem impulsu na półmaraton w marcu - a tu taki zonk?? I jeszcze co i rusz idąc do sklepu, czy po dzieciaki do szkoły/przedszkola nadziewam się na kogoś biegającego. Bu!
Dobrze, że chociaż dziecko nr 3 ma jakąś pociechę z moich nowych butów
Powyżalałam się mojemu biegającemu znajomemu, że jakże to, że jak, że półmaraton i w ogóle. Spytał się mnie czy nie za bardzo się przejmuję. Że najważniejszy jest fun, zabawa, własna przyjemność i że najwyżej nie wystartuję.
To samo powtórzył mi mój mąż - że nic się nie stanie przecież jak nie wystartuję.
Hm. Czyżby mieli rację i zaczęłam się za bardzo tym przejmować? Nie wiem.
Na pewno jeśli nie pobiegnę będzie mi żal wpłaconych pieniędzy w ramach wpisowego. A tak poza tym to.... mają rację. Nic się nie stanie jak nie wystartuję. Nie będzie ten półmaraton - będzie inny. Tym bardziej, że zaczynając biegać nie zamierzałam wkręcać się w zawody - i dalej nie zamierzam. Lubię biegać dla samego biegania. Dla tego fajnego zmęczenia, nie takiego całodziennego, wynikającego z zajmowania się dzieciakami czy domem, ale takiego powstałego z aktywności fizycznej, z pokonywania własnego "niechcemisię".
I tego mi brakuje chwilowo. Bo to był taki czas tylko dla mnie. Kiedy mogłam skupić się tylko na sobie. A dom, dzieci, obiadki chwilowo nie były ważne. Była droga, moje nogi, bolące mięśnie, oddech. I wtedy nawet zima niestraszna - bo byłam ponad to wszystko. No i nie choruję - bo jednego kataru i jednego przeziębienia nie traktuję poważnie, szczególnie jak porównam poprzednie sezony i moje niekończące się kaszle, anginy, zapalenia zatok i pomniejsze syfy.
Więc zaakceptowałam swoją przerwę od biegania. Widocznie tak miało być - za dużo chciałam na raz, endorfinki odebrały mi rozsądek :)
Staram się wzmacniać łydki, rozciągać je. A żeby poczuć to miłe fizyczne zmęczenie, powypacałam się dziś ćwicząc z Ewą Chodakowską
I wiecie co? Cienka jestem ;)
Aga, nie biegałam 2 miesiące, bo zaliczyłam 2 kontuzje, nadal biegam z wewnętrznym krwiakiem na prawej łydce, nadal boli. Myśle, ze musisz dojść do siebie, w międzyczasie ćwicząc coś rozciągającego ;)
OdpowiedzUsuńChyba wiem, gdzie kupiłaś buty ;) byłam tam miesiąc temu i kupiłam swoje :) Na pocieszenie (choć wiem, że marne) powiem, że ja też ciągle coś... Dziś rano zaszwankowały mi dla odmiany kolana. Ale mam wrażenie, że za dużo i za szybko na siebie wzięłaś - ta 15 którą przebiegłaś była na prawdę mocno obciążająca.
OdpowiedzUsuńbyłam w Ergo - Ty też? :)
UsuńJa myślę, że parę rzeczy się złożyło: piętnastka (a tak fajnie mi się wtedy biegło), pora roku - czyli nierówne podłoże, kopny śnieg, śnieg trochę udeptany z jakimiś dziurami, nierówny mocno - trochę się musiały nogi napracować plus to moje lądowanie na śródstopiu, które bardziej obciąża łydki.
Wczoraj pobiegłam bardzo spokojnie dwa kółka po parku. Czuję nogę - ale ból się nie zwiększył. Zresztą dziś łażę w ogóle jak ostatni paralityk po wczorajszych ćwiczeniach z Chodakowską :)))