Na półmaraton zapisałam się spontanicznie. W planach miałam 10 km w kwietniu w Łodzi. O zawodach na dłuższe dystanse nie myślałam - a tu łup!
Potem wszystko się chwiało z powodu mojej kontuzji, kwestii opieki nad chłopkami - ostatecznie obie kwestie zostały rozwiązane.
Był moment, że zapowiadało się, że musimy przebiec w max niewiele powyżej 2 godzin (mąż to z palcem w nosie zejdzie poniżej 2 godzin, ja raczej nie), żeby zdążyć odebrać dziecko nr 1 z biwaku zuchowego ;) Biwak nam wypadł z przyczyn zdrowotnych.
Wiosna też postanowiła stanąć na głowie i 19 marca, na dwa dni przed końcem zimy, truchtałam sobie z mężem w takich warunkach:
Dziś świat wygląda jeszcze lepiej - bo przez ostatnie dwa dni sypało i to bynajmniej nie kwieciem z kwitnących jabłoni :/
22 marca
Cóż - za mało było tego wszystkiego na opak - dołożył jeszcze mąż. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu:)
Tydzień temu pojechał w sprawach rodzinnych do Budapesztu. Nie przepuścił takiej okazji - poszedł na miejscu biegać. Był zachwycony - sam Budapeszt jest prześliczny a tu dodatkowo pomyśleli o biegaczach: tartanowe ścieżki oznaczenia kilometrowe. Małżonek wrócił tak napalony, że zasiadł przed kompem i zaczął szukać jakiegoś biegu w stolicy Węgier.
I znalazł.
Tak więc - nie mając jeszcze przebiegniętego pierwszego w życiu półmaratonu jestem już zapisana na następny :))) Termin: 21 kwietnia.
Mam nadzieję, że do tej pory wiosna przypomni sobie o nas, bo mąż snuje jakieś plany o pojechaniu na miejsce motocyklem - aaaaa.
Ja Budapeszt bardzo lubię, mam do niego duży sentyment - bo tam się zaręczyliśmy :)
Tak wyglądał Budapeszt w październiku 2004 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz