Pierwsze wyjście na bieganie po Półmaratonie wypadło bardzo obiecująco. Przebiegłam 8 km i jak na swoje dotychczasowe możliwości zrobiłam to szybko. I jakoś mało się zmęczyłam.
I już, już czułam jak rosną skrzydła u ramion, już planowałam następne wyjście.
I wtedy sypnęło śniegiem.
A ja w piątkowy przedświąteczny wieczór zaczęłam się czuć jakoś tak niewyraźnie.
Przełożyłam bieganie na sobotni ranek - żeby pokazać figę z makiem tej niespodziewanej zimie - ale nic tego nie wyszło. Figę z makiem pokazał mi mój organizm.
Rano wcale nie czułam się lepiej, wręcz przeciwnie. Czułam się na tyle źle, że jadąc do rodzinnej Łodzi nie zapakowałam żadnych rzeczy do biegania.
Termometr twierdził, że mam 39 stopni i tak w sumie, z przerwami na leki zbijające gorączkę, zostało przez całe święta. Dzieciaki szalały z dziadkami - a ja umierałam pod kocem.
W niedzielę wielkanocną zawitałam u dyżurującego lekarza - dostałam zestaw leków pierwszego rzutu oraz receptę na antybiotyk - jakby się nie polepszało.
Liczyłam na to, że uda mi się wykaraskać - ale moje samopoczucie zaczęło mi z lekka przypominać to sprzed pół roku. Nie uśmiechało mi się znów przechodzić przez zapalenie płuc: we wtorek powlokłam się do apteki z receptą.
Przeciwko mojej gorączce, kaszlowi,katarowi wytoczyłam ciężkie działa, które szczęśliwie wydają się działać.
Jeszcze za oknami śnieg, jeszcze ciągnie zimnem, ale wszelkie prognozy twierdzą, że już już za chwileczkę zrobi się ...naście stopni. I wreszcie będzie można zrzucić ciężkie ciuchy,zimowe okrycia i rozpocząć prawdziwie wiosenne bieganie! I nawet jeśli osłabiona po chorobie będę to robić w tempie żółwia - walę to! Biegania i wiosny mi trzeba!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz