Właśnie zaliczam antybiotyk nr 3 w tym roku. Po miesiącu przerwy. Niedobrze, niedobrze...
Moja ulubiona pani laryngolog orzekła zapalenie zatok - kolejne. A ponieważ właśnie mija powoli rok, gdy położyłam się na stole operacyjnym w celu wyprostowania przegrody w nosie i udrożnienia ujścia zatok, a tu problem się nie rozwiązał, został opracowany Plan Działania. Będę robić tomografię, żeby zajrzeć co tam w środku się dzieje. I odwiedzę immunologa - bo wywiad mam mocno obciążony nawracającymi infekcjami. Czas najwyższy, żeby ktoś się temu przyjrzał bliżej.
Główną przyczyną rozpoczęcia mojej przygody z bieganiem było podniesienie odporności. I choć efekty w moim przypadku nie są takie jak bym chciała (z drugiej strony w sumie nie wiadomo co by było, gdybym nie biegała - zimę przetrwałam w całkiem dobrym stanie), nie zamierzam przestać. Bo bieganie jest fajne:) I uzależnia.
Po przymusowej przerwie związanej z moim kiepskim samopoczuciem, trochę mnie już nosiło. Zaordynowany antybiotyk zadziałał, więc postanowiłam wyjść potruchtać. Bez planu, bez założeń, bez ciśnienia - zobaczyć jak będę się czuła. Ostrożnie potruchtałam do parku pod domem. Potem skierowałam się w stronę Lasku na Kole. Hm - jest ok. Mogłam albo wrócić w kierunku domu, albo nie. Wybrałam opcję "nie" ;) Przebiegłam przez Moczydło i kawałek Górczewskiej. Truchtało mi się zadziwiająco dobrze. Pokluczyłam po uliczkach i znów skierowałam się w kierunku domu i Fortów. Mogłam wrócić do domu albo...nie;). Znów wybrałam drugą opcję. Następny rozjazd -wrócić wzdłuż mojej ulicy, czy obiec Carrefour? Nogi same mnie poniosły. Licznik pod domem wybił 14 km. Czułam się dalej dobrze, więc skręciłam do parku, żeby dokręcić do piętnastu. I właściwie ku swojemu zdziwieniu mogłabym tak jeszcze biec i biec. Zdrowy (he he - zdrowy jak zdrowy) rozsądek i to, że byłam umówiona sprawił, że po 16 km zameldowałam się jednak pod klatką. Szesnaście kilometrów! Na antybiotyku. Sama nie mogłam w to uwierzyć. W dodatku czułam się zadziwiająco dobrze.
Za to rano wstawało mi się ciężko :) Zakwasy mnie nie ominęły.
Żeby zniwelowac te dysproporcje w "obolałości" i żeby ręce nie czuły się poszkodowane- udaliśmy się dziś z mężem i dziećmi nr 1 i 2 oraz znajomymi zwiedzać Pilicę kajakami. Pewnie jutro będę nieźle stękać.
Spływ Pilicą stanowił część atrakcji urodzinowych. Sama nie wiem kiedy to minęło, ale moje dziecię nr 1 z małego rozkosznego noworodka zmieniło się w szczerbatego siedmiolatka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz