Ponieważ minął tydzień i zakwasy po poprzednim Boot Campie przeszły, poczułam się tak trochę dziwnie, że nic mnie nie boli ;) Postanowiłam zrobić powtórkę z rozrywki i znów udać się na Pola Mokotowskie. Namówiłam małżonka i korzystając z nieopatrznie wypowiedzianego przez Piotra zaproszenia, zameldowaliśmy się całą rodziną :)
Co prawda mało brakowało, abyśmy zamiast w parku wylądowali na IP: dziecko nr 2 ze spodenkami od piżamy owiniętymi dookoła kostek powiedziało "patrz, mamo, pokażę ci cios karate!". I pokazało. Akcja skończyła się zgodnie z przewidywaniami - Jasiek wbił się zębami w dywan. Krew i łzy się lały - szczęśliwie wystarczył okład z zimnego kompresu żelowego.
Oj działo, się działo. Po raz pierwszy od dwudziestu lat stałam na rękach. I usiłowałam zrobić w tej pozycji pompki, co mi się oczywiście nie udało. Owszem - dzięki smashing pąpkins* (słowniczek trudnych pojęć będzie na końcu wpisu) jestem w stanie parę męskich pompasów zrobić - ale do pozycji cyrkowych to mi jeszcze daleko. Mój mąż za to machnął pięć. Było wskakiwanie na ławeczki, były burpeesy*, brzuszki, pajace. Jednym słowem było znów wesoło i męcząco.
fot. Boot Camp |
fot. Boot Camp |
Burpees w wykonaniu małżonka fot. Boot Camp |
To tylko wygląda jak niewinne ćwiczenie fot. Boot Camp |
Dziecko nr 3fot. Boot Camp |
(De)motywator. Czyli dziecko nr 2 fot. Boot Camp |
Ręka mocy. A nawet dwie fot. Boot Camp |
fot. Boot Camp |
Bieganie jest fajne - ale to ganianie po Polach i wykonywanie różnych dziwnych wygibasów ku uciesze spacerowiczów jest miłą odmianą od przebierania nogami.
Dziś skorzystałam z zaproszenia Krasusa i rano pojechałam w kierunku Lasu Kabackiego na towarzyskie (z Bo, Bartkiem i Pawłem) bieganie. Nie byłoby może nic dziwnego, gdyby nie pogoda. Zwlokłam się parę minut po siódmej rano (pomogły niezawodne dzieci.) i do moich uszu dobiegł bardzo głośny, wyraźny i miarowy dźwięk, mogący świadczyć tylko o jednym: leje. Wyjrzałam przez okno: lało :). Tak stałam z kubkiem kawy i zastawiałam się co robić. Jechać w drugi koniec miasta w taką pogodę?? Ale za chwilę deszcz zamienił się w śnieg. Śnieg już nie wyglądał tak strasznie. Podjęłam decyzję i wyszłam z domu.
A potem jechałam przez miasto, wycieraczki pracowały jak oszalałe zgarniając z szyby następne porcje wody, kałuże pryskały spod kół - a ja znów się zastawiałam czy ja wiem co robię;)
fot. Krasus |
Jak widać na powyższym zdjęciu - nie było tak źle;) Owszem pogoda dała popalić - a to próbując nas zdmuchnąć z drogi, a to sypiąc prosto w twarz śniegiem z deszczem. Ale było wesoło:) Szczególnie jak Krasus straszył innych biegaczy rzucając się w ich kierunku z kamerką i grobowym głosem żądając okazania entuzjazmu i radości:P
Z dzisiejszego dnia spostrzeżenia mam takie - że samej za Chiny nie chciałoby mi się wyściubić nosa z domu. A jednak co towarzystwo - to towarzystwo. Szczególnie, gdy jest dobre:)
* Smashing pąpkinks- akcja rozkręcona przez czterech blogerów. Zaczęło się od pompowania na Everest, a teraz okrążamy świat dookoła robiąc pomki i brzuszki (a nawet pąpki i brzóchy). Nie wiadomo o co chodzi? Szczegóły TU i TU
*burpees - wymysł szatana co najmniej;) Jeśli chcesz się upokorzyć, jeśli chcesz, żeby mniemanie (wysokie, oczywiście) o własnej formie rozsypało się w pył - rób burpeesy:). Wygląda to tak:
Robiąc burpeesy osiągnąłem HR max wyższy niż podczas jakiegokolwiek biegu. Dają w kość jak nic na świecie.. ;)
OdpowiedzUsuńA co do wyjścia z domu, to ja mam tak samo. Normalnie pewnie bym odpuścił albo stał w oknie i czekał na przejaśnienie (i się nie doczekał;)), a tak to nie ma zmiłuj, trzeba się było na punkt zborny stawić!
Super, że przyjechałaś i mam nadzieję, że do następnego!
Polecam się na przyszłość:)
UsuńBurpees rulez! Uwielbiam i nienawidzę, nie wiem co bardziej. Ja dziś poległam i nie wyszłam, ale za to sponiewierałam się pąpkami, przysiadami i innymi deskami :)
OdpowiedzUsuńJa wczoraj miałam robić brzuszki - ale jakoś mi nie wyszło;)
UsuńO jak Wam ładnie te ćwiczenia idą! Boot camp jest naprawdę świetny.
OdpowiedzUsuńOo, tak. I nieźle daje popalić mięśniom!
UsuńBrawo - ten Boot Camp to naprawdę gruby trening! No i ogólnie taka weekendowa integracja sportowa z rodziną to coś co ja też lubię. W ogóle jak towarzystwo fajne (vide twój bieg w niedziele) to może sobie lać, wiać a i tak jest super
OdpowiedzUsuńNiestety ale chyba za cienko dzieciaki poubierałam i po weekendzie najmłodszy mi padł :(
UsuńAle ogólnie chłopaki zachwyceni;) Choć te wszystkie brzuszki i inne chwilami trudno się robi, jak przyłazi taki krasnal, łapie za szyję i oświadcza "tocham cię!" ;)
Czy Wasze dzieciaki mają świadomość, że mają wyjątkowo usportowionych rodziców? :)
OdpowiedzUsuń