Właśnie mam taki mini maraton.
Zaczęło się od dziecka nr 3 - przez tydzień non stop kolor gil do pasa, kaszel i gorączka. W dzień kleiło się do mnie, w nocy przyłaziło do łóżka, kaszląc do ucha.
To musiało się skończyć jednym: w którymś momencie zaczęło się kasłanie stereo na dwa głosy z dzieckiem. Potem dziecko umilkło (pewnie wszystko co miało fajnego przeszło na mnie), a na dobre zaczęłam umierać ja. Bieg Chomiczówki obejrzałam sobie na zdjęciach, posłuchałam od męża o tym jak było i poczytałam na blogach innych biegaczy.
Dziecko nr 3 zostało wreszcie w ubiegły czwartek wyekspediowane do przedszkola, a mnie serce zaczęło wyrywać się do choćby symbolicznego kółeczka po parku. Moje dylematy pobiec czy jeszcze się podkurować zostały szybko rozwiązane telefonem z przedszkola, że moje dziecko ma biegunkę.
Oh, shit!
Zabrałam do domu bidę z nędzą wraz z masą aromatycznie wioniejących reklamówek z ubraniami. Po 9 dniach kiblowania w domu, w przedszkolu udało mu się utrzymać całe 3 godziny (rekord i tak od roku należy do dziecka nr 2. Dwadzieścia minut po przekroczeniu progu przedszkola, miałam telefon, że Jasiek potknął się o dywan, ma dziurę w brodzie i lepiej żebym to zobaczyła... Zobaczyłam i od razu ruszyłam w kierunku Izby Przyjęć)
W weekend po raz pierwszy od ośmiu dni wyściubiłam nos z domu w stroju biegowym. Mały szok termiczny przeżyłam - bo ostatnio biegałam przy przyjemnym minus jeden, a tu zaatakowało mnie -15. Jakoś dałam radę, z wdziękiem kończąc truchtanie atakiem kaszlu.
Przyszedł poniedziałek, a wraz z nim początki zapalenia spojówek u dziecka nr 2. Damy radę, damy radę. Dziecko zostaje w domu, kropelki do oczu lecą w ruch, dziad zostaje zduszony w powijakach, dziecko zostaje dziś wykopane do przedszkola jako zdrowe.
Ale przyroda nie lubi pustki ;) Najstarszy od wczesnych godzin porannych skarży się na ból brzucha i lata do toalety. Na plany biegowe akurat średni ma to wpływ - bo wylazłam wczoraj wieczorem, tylko dziecka mi żal, bo niedyspozycja kłopotliwa i męcząca.
A jak się truchtało? Generalnie lubię biegać zimą. Ale walka z tą masą śniego-solo-piasko-cholerawiecopodobną, zalegającą na większości chodników średnio mnie bawi. Nogi uciekają, człowiek chwilami ma wrażenie, że biegnie w miejscu. Muszę bliżej się przyjrzeć nakładkom na buty.
Zrobiłam ponad 11 km - ale po wszystkim zmachana byłam, jakbym zrobiła ze dwa razy więcej.
tak, ta zamaskowana istota to ja. Buff to genialny wynalazek, idealny na taką aurę |
jak zręcznie wykorzystałaś słowo "kiblować" ;) jeśli chodzi o zimowy outfit, to polecam też buff z kapturem. Przynajmniej my sobie chwalimy.
OdpowiedzUsuńA rzeczywiście - kiblowanie ładnie wpisało się w kontekst :) Ten mój buff ma polar na dole i pomimo, że nie ma kaptura - sprawdza się
UsuńNo faktycznie, oh shit! Współczuję i życzę siły i cierpliwości jako Matce Polce biegającej . Grunt że nie tracisz humoru mimo takich atrakcji ze strony potomstwa, zresztą niewinnego bo przeca nie obsrywa się specjalnie ;-) A co do biegania to nakładki ci polecam, sprawdzają się, aczkolwiek tam gdzie wyjeżdzone przez samochody zalegające niewiadomoco to też nie do końca. Już lepiej w lesie albo na lodzie.
OdpowiedzUsuńSkoro polecasz - to muszę zakupić
UsuńBieganie w masie śniegowej procentuje na wiosnę. Każdy kilometr możesz śmiało liczyć sobie za 1,5, a czasem nawet za 2 :)
OdpowiedzUsuńAno właśnie ostatnio czytam, że z tym poglądem to nie tak hej siup. Że takie śniegowe wygibasy to często proszenie się o kontuzję i że lepiej na bieżni pobiegać. Tylko u mnie jest jeden problem: ja się na bieżni na bank zabiję;) Pół sklepu miało ze mnie polewkę podczas kupowania butów ;)
UsuńSkąd ja to znam - wprawdzie moje bliźniaki już mają 6,5 i już maratony chorobowe za nami (odpukać !), ale właśnie siedzimy z grypą synka w domu
OdpowiedzUsuń