No to se zrobiłam roztrenowanie, kurza twarz. Nieplanowane zupełnie, przymusowe, kaszlące i smarkające.
Już w Budapeszcie zaczęły leciutko odzywać się zatoki. Ale próbowałam ten fakt zignorować, nie przyjmować do wiadomości, łudzić się, że tym razem wykaraskam się sama. Ha!
Po 10 dniach, gdy w pracy zaczęto przebąkiwać, żebym może do lekarza się przeszła, a koleżanka, z którą umówiłam się na ściankę wspinaczkową radośnie oświadczyła, że już z daleka słyszała, że nadchodzę, dojrzałam do tego, żeby udać się po antybiotyk.
Znam ja te moje zatoki, zapaleń przeszłam naście w ciągu ostatnich dwóch lat i generalnie wiem, kiedy kwalifikuję się do antybola.
Niestety nie wiedział tego lekarz przyjmujący mnie w trybie Medicover Express - co tłumaczy się na "wywal pacjenta za drzwi jak najprędzej" :/
A i owszem - wyszłam dzierżąc L4 z powodu ostrego zapalenia zatok na 3 dni. I tyle. Do mojej soli morskiej i sterydowych kropelek do nosa dołożono mi ibuprofen (ha ha) i sinupret (ha ha ha)
No sorry - ale choćbym zeżarła całe opakowanie sinupretu to i tak by mi to nie pomogło (i tak mi nigdy nie pomagał)
Wróciłam do domu wściekła i zrobiłam coś, czego generalnie nie należy robić, nie polecam tego i zrobiłam to tylko i wyłącznie na własną odpowiedzialność i tylko dlatego, że znam swój organizm, swoje chorowanie. Zalecenia lekarskie, które dostałam były do dupy po prostu. Wyciągnęłam z czeluści apteczki jeden z antybiotyków, które zdarzało mi się dostawać w przeszłości na moje laryngologiczne sprawy, w nadziei, że na ten ropny katar pomoże (co wcale nie było to takie pewne, bo moje osobiste bakterie są wybredne).
Nie pomogło.
Po trzech dniach kolejny lekarz, tym razem w trybie normalnym, gdzie na spokojnie można było mnie zbadać, obgadać i zastanowić się. Antybiotyk nr dwa, L4 na następne 7 dni.
I pomimo, że przez ten cały czas nie miałam ani grama gorączki, byłam generalnie nie do życia. Nawet jakoś strasznie się nie przejęłam tym, że mi Bieg Szakala w Łodzi sprzed nosa zwiewa. Owszem, było mi szkoda. Ale na samą myśl, że miałabym wyjść i przebiec choć kilometr, nie mówiąc już o 21, robiło mi się słabo.
Znaczy, kurna - chora jednak byłam.
Właściwe dopiero od wczoraj zaczyna mnie powoli nosić. Katar i kaszel w odwrocie, we łbie się już nie kręci i zaczynam tęsknie łypać w kierunku butów do biegania. Chyba zdrowieję?
Dziękuję za rady dotyczące żywienia - ale oprócz jedzenia jaglanki, chyba muszę się wkręcić do lekarzy leczących mojego syna. Niech no ktoś naprawdę fachowym okiem spojrzy na te moje zatoki. I nad immunologiem się też zastanawiam. Bo na razie, kurde wychodzi mi na to, że jestem tym wyjątkiem potwierdzającym regułę, że bieganie podnosi odporność.
oj. no to życzę szybkiego powrotu do zdrowia! pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńJa też się właśnie w nocy rozchorowałem. Gorączka dochodząca momentami do 40 stopni. I nici z treningu. Ehh to życie.
OdpowiedzUsuńOj! Nieźle Cię zlapało:( Dokładnie - takie życie.
Usuń