Tak jakoś się złożyło, że w ostatnim czasie nasze różne wyjazdy były samodzielne, bez dzieci.
Ciężko jest dla trójki dzieci w różnym wieku znaleźć takie atrakcje, żeby nikt się nie nudził i nikt nie był poszkodowany.
Pod koniec lutego zostawiliśmy najmłodsze dziecię na weekend u babci, a ze starszymi ruszyliśmy w Karkonosze. Miało być trochę jeżdżenia na nartach i trochę chodzenia.
W narty trochę zwątpiłam, gdy dojechawszy pod Jelenią Górę, naszym oczom ukazał się taki oto widok.
Gdzie jest ten śnieg??
Na szczęście po dojechaniu po wyciąg na Szrenicę, zaczęło to wyglądać bardziej optymistycznie.
Dzieciakom wypożyczyliśmy narty, a dla dziecka nr 2 wynajęliśmy dodatkowo instruktora.
O ile o najstarszego nie trzeba się było martwić - bo na nartach jeździ i lubi to - ma za sobą i pierwsze próby z nami i dwa obozy w ramach sekcji judo, na których również była jazda na nartach, o tyle średniak był jedną wielką niewiadomą.
Jasiek lubi chadzać własnymi drogami. Do różnych rzeczy dochodzi w swoim tempie, średnio znosi niepowodzenia. Co będzie jak zacznie się wkurzać przy wywrotkach?
Na razie młody został zostawiony na godzinę instruktorowi, a my ze starszakiem ruszyliśmy w kierunku sąsiedniego wyciągu.
Wiktor zrobił duże postępy od ostatniego razu, gdy go widziałam jeżdżącego. I naprawdę to tylko kwestia czasu, kiedy będzie odstawiał swoją matkę daleko w tyle - która wcale tip- top nie jeździ:)
Mieliśmy parę małych przygód, na szczęście nie groźnych. Raz Wiktor lekko stracił panowanie nad nartami, z pełną prędkością wjechał w wał z boku trasy, co oczywiście zakończyło się szczupakiem głową do przodu.
Drugi raz, niespodziewanie zmienił tor jazdy i nasze drogi się skrzyżowały. Usiłowałam uniknąć zderzenia i w sumie się udało, ale Wiktor oberwał ode mnie w środek czoła kijkiem. (Następnego dnia wywrócił się na lodzie i dla symetrii nabił sobie guza z tyłu głowy).
A Jasiek? A Jasiek po pierwszej godzinie nauki zażyczył sobie drugiej. Po dwóch godzinach zareagował entuzjazmem na wieść, że może jeszcze z miłym panem instruktorem pojeździć kolejne dwie godziny w ramach szkółki narciarskiej. Następnego dnia z trudem przekonaliśmy go, że na dzisiejszy dzień planowana jest wycieczka do schroniska, a nie narty:)
Drugiego dnia przenieśliśmy się ze Szklarskiej Poręby do Karpacza i ruszyliśmy szlakiem w kierunku schroniska Samotnia.
Było ciekawie, bo cały szlak był bardzo mocno wyślizgany, miejscami wręcz oblodzony. Mijaliśmy turystów schodzących w rakach - i nie była to przesada. Sama żałowałam, że nie mam choćby nakładek antypoślizgowych.
Oczywiście taki stan rzeczy powodował dziką radość u chłopaków. Zresztą oni ogólnie wybrali eeeee... styl oblężniczy i alpejski:), utrudniając sobie podejście jak tylko się dało.
Obiadek w schronisku, krótkie podejście pod Strzechę Akademicką i w dół z powrotem do Karpacza.
Dziecko nr 2 rzekło, że to był jego najlepszy wyjazd, nawet lepszy niż Legoland - a to już oznacza komplement najwyższej klasy :)
A gdzie bieganie w tym wszystkim, ktoś się spyta?
No cóż - wzięłam ciuchy do biegania, Garmina.
Tylko butów zapomniałam :)
Śnieg jeszcze leży :)
OdpowiedzUsuń