To czas, gdy zdarza się, że aura pokusi przez jeden, dwa dni jakimś słonkiem i jakby ciepełkiem - a gdy człowiek już, już z nadzieją zaczyna zerkać ku bardziej wiosennym ciuchom - przywali chmurami, deszczem, śniegiem - często wszystkim na raz.
To czas, gdy na myśl o wyjściu na bieganie człowiekowi robi się gorzej i zaczyna myśleć o naprawie kranu cieknącego od pół roku.
Znacie to?
Końcówka lutego - i tradycyjnie mam serdecznie dosyć pogody, wiatru, deszczu, zimna. Dodatkowo stan głębokiej nienawiści do tego co za oknem, pogłębia u mnie toczący się remont w chałupie (pył leżący wszędzie, pokój zawalony po sufit pudłami i dziecko śpiące na materacu pod stołem w jadalni - takie klimaty). I choć wiem, że jeszcze troszeczkę, a będzie pięęęęknie - na razie mam burdel na kółkach, no :)
A jeszcze dodatkowo dołożyły się małe zawirowania w życiu rodzinnym, co będzie skutkować pewną modyfikacją moich różnych planów biegowych. Nie to, żebym była zaskoczona, że coś nie wychodzi. W sumie moje drugie imię to Improwizacja, nie? Więc...byle do wiosny!
dziś przed ekipą remontową śpiewającą disco polo zwiałam na Fort Bema :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz