Tu powinien znajdować się wpis z Lizbony, ale jeszcze nie powstał ;) Postanowiłam więc napisać co się działo od ostatniego mojego startu w Gorcach, a działo się sporo.
Przede wszystkim przez mieszkanie przetaczał się remont przez duże R. Jak duże - niech świadczy ta jedna fotka
Tak, tak przez moment wyglądała część naszego lokum :) Pył, syf, kurz, brak łazienek, latanie po marketach budowlanych, rozwiązywanie bieżących problemów wyskakujących w miarę postępów demol...yyyy... remontu ;)
W tym wszystkim jakoś usiłowałam ogarnąć bieganie - bo rok był zaplanowany dość ambitnie, usiłowałam ogarnąć operację dziecka nr 1 (niestety jego problemy z uchem są tego typu, że wymagają położenia się na stole operacyjnym raz na jakiś czas) i usiłowałam zbagatelizować pewną kwestię, która siedziała mi od jakiegoś czasu z tyłu głowy.
Ignorowanie niestety nie pomogło, a gdy okazało się, że ta kwestia zaczyna nurtować również mojego męża, trzeba było tematowi stawić czoło.
Udałam się do właściwego sklepu po właściwy zakup, a pół godziny później moje, nasze, życie fiknęło koziołka i stanęło na głowie.
W jednej chwili z dziewczyny trenującej do trzech biegów ultra, do dwóch maratonów i półmaratonów, stałam się dziewczyną....nie muszącą już nic.
W jednej chwili okazało się, że nie będzie 85 kilometrów ma Maderze, nie będzie Skyrace w Tromso, nie będzie hasania po Górach Stołowych. Nie będzie próby łamania 1:40 na półmaratonie i 3:30 na maratonie (ha - tak, ja Pani Improwizacja postanowiłam przekornie w tym roku ustalić sobie jakieś założenia czasowe). I paru innych rzeczy też nie będzie.
Jednym słowem w przededniu startu w Icebugu zobaczyłam na teście ciążowym dwie kreski.
Galopada myśli była straszna. Matko! Czwarte dziecko! Ale jak to!? Jak sobie damy radę? Jak to ogarniemy? Moje bieganie! Wszystkie starty opłacone....Bilety lotnicze również kupione... Tydzień wcześniej zapisywaliśmy się na bieg w Tromso... Będę wtedy w 30 tygodniu ciąży.
Znowu pieluchy i wózek? W dodatku na trzecim piętrze bez windy? Panic mode, panic mode totalny.
W Icebugu pobiegłam ale już nie byłam w stanie dać z siebie wszystkiego. Świadomość ciąży, choć dość wczesnej, zrobiła już swoje. Na zbiegach ze strachu przed wywrotką biegłam z zaciągniętym lekko hamulcem.
Po powrocie do Warszawy złapał mnie dół. Ten niekończący się remont, z ekipą kręcącą się przez 12 godzin, ta pogoda za oknem - obrzydliwe zimne przedwiośnie i jeszcze wiadomość o ciąży. Świadomość,że już nic nie muszę podziałała na mnie demotywująco. Po co mam wyjść biegać? Po co męczyć się w tym przenikającym wietrze? Po co wracać spoconą do mieszkania, w którym w jednej chwili wszystko oblepi pył? Jednym słowem obraziłam się na cały świat, na pogodę, na kurz remontowy, na mój brzuch, na wszystko. I trawiłam :)
A potem nadszedł taki dzień, gdy przestałam być panią własnego ciała. I ciało robiło ze mną co chciało. Głównie spało :) I nawet jak mentalnie miałam ochotę iść potruchtać, często fizycznie nie byłam w stanie. A jak już wyszłam, to okazało się, że to już jest zupełnie inne bieganie. Że to tętno rzeczywiście w ciąży rośnie i dostawałam zadyszki przy tempie, które normalnie byłoby dla mnie rozgrzewkowe. Że nie jestem w stanie biec nie wiadomo ilu kilometrów, bo muszę o wiele częściej korzystać z toalety. Wiecie - to niby czwarta ciąża, niby przez to wszystko już parokrotnie przechodziłam. Ale nigdy wcześniej nie biegałam. Wiele rzeczy mnie zaskakuje.
Teraz już wiadomo czemu w Lizbonie czas z którym przybiegnę nie był dla mnie ważny :) To był zresztą ostatni taki długi bieg w jakim wzięłam w tym roku udział. Maratony odpadają, biegi ultra również.
Teoretycznie mogłabym się pojawić na Półmaratonie Warszawskim, ale w tym celu z drugiego końca Polski musiałaby na gwałt jechać teściowa, żeby zaopiekować się chłopakami. Szkoda mi ją fatygować, skracać jej pobyt na zawodach nordic walking, po to, żebym mogła niemalże przespacerować się przez 21 kilometrów.
Na Maderę lecimy (opłacony wyjazd) - ale chcemy poprosić orgów o zamianę dystansu z 85 na 16 km. Ja z kijkami i mąż w ramach supportu ciężarówki.
Minęły już prawie trzy miesiące dwupaku, już mi lepiej;) Remont się skończył, za oknami słonko i bardziej przyjazne temperatury. Dalej się oswajam z informacją, że zostanę po raz kolejny mamą - ale już wiele rzeczy sobie w głowie poukładałam i jakoś bardziej pozytywnie patrzę w przyszłość.
Poprzedni rok był dla mnie biegowo bardzo udany. Ale nie oszukujmy się - było to okupione wieloma godzinami treningu. Treningu, który zdarzało się - przyznaję - czasami odbywał się kosztem dzieci.
Nie da się ukryć, że stawanie na podium, czy przybieganie tuż za czołówką kobiet na biegach górskich, duatlonach czy imprezach AR jest przyjemne. Jest bardzo przyjemne. I człowiek chciałby ten stan utrzymać. Trenować dłużej, startować więcej. To wciąga.
Pytanie czy na dłuższą metę to by się jednak nie odbiło na rodzinie. Więc może to dobrze, że życie ułożyło się tak jak się ułożyło i zmusiło mnie do zwolnienia, przejścia do marszu i złapania trochę oddechu i dystansu.
Matka będzie dalej biegać, choć na pewno to bieganie będzie inne niż do tej pory.
A na razie życzcie mi spokojnej ciąży. Byle do października :)
Życzymy. łatwej i spokojnej :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńWow!! Nasze gratulacje! Niech zdrowo rosnie!
OdpowiedzUsuńJakby co to wiem do kogo uderzać po rady i z marudzeniem :)
UsuńBedzie dobrze! To pewnie jakby miec trojke tylko o jedno wiecej!
Usuńgratulacje serdeczne!
OdpowiedzUsuńBardzo fajny, mądry wpis zmontowałaś :) I oczywiście, spokojnie czekając na Twoj powrót na biegowe ścieżki, trzymam kciuki, żeby kolejne 6 m-cy po pierwszych trzech było bezproblemowe :)
OdpowiedzUsuńDzięki, Ewa! Ten wpis to efekt ponad miesięcznych przemysleń ;)
UsuńSpokojnej!
OdpowiedzUsuńDobra puenta. I respekt. Ja przy dwójce dzieci mam problem z ogarnianiem, ale trójka? czwórka? WOW!
OdpowiedzUsuńTen respekt sobie zostaw jak rzeczywiście zdołam ogarnąć czwórkę dzieci i bieganie :)
UsuńI dzięki za miłe słowa
Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńNiech będzie spokojnie! I bezproblemowo. Gratulacje jeszcze raz!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńWidzę, że nie tylko ja nie biegam, nie tylko ja przewartościowuję priorytety...
OdpowiedzUsuńTaki czas, widocznie :)
Powodzenia!
Niech Ci się układa. Spokoju i zgody na to, co przynosi życie!
Z tego samego powodu co ja?
UsuńNo Aga... "No risk, no fun" ;) :D Dacie radę! Chłopaki już podchowane, teraz wszystko będzie nowe i inne, ale też łatwiejsze i jeszcze bardziej świadome. A bieganie nie ucieknie, wrócisz szybko na trasy i do treningów, bo masz w sobie dużo samozaparcia i siły :)
OdpowiedzUsuńNo risk no fun... No tak :)) Jak się takie motto życiowe wybrało to się ma :)
OdpowiedzUsuń