Półmaraton został zaklepany dość dawno. W Portugalii nas jeszcze nie było; słyszeliśmy dużo dobrego o Lizbonie, więc postanowiliśmy połączyć przyjemne z przyjemnym czyli półmaraton ze zwiedzaniem. Wyjazd miał być krótki, bo tylko trzydniowy.
Gdy okazało się, że jestem w ciąży, było trochę zastanawiania się czy lecieć. Tym bardziej, że przez moment prognozy pogody były dość zniechęcające: miało przez cały czas lać.
Ostatecznie zdecydowaliśmy się na wyjazd, z tym, że ja, oczywiście, cały bieg zamierzałam potraktować totalnie lajtowo: powolne truchtanie, przechodzenie do marszu i robienie zdjęć w trakcie.
W Lizbonie pojawiliśmy się o pierwszej w nocy czasu lokalnego. Wyjazd był planowany dawno temu i pierwotnie ze względów oszczędnościowych chcieliśmy do rana przekimać po prostu na lotnisku a hotel zabukować tylko na dwie noce. Po pierwsze okoliczności się trochę zmieniły ;), a po drugie lizbońskie lotnisko jest wybitnie mało przytulne - a parę razy miałam okazję na różnych europejskich lotniskach spać. Tibor to samo pomyślał - bo bez specjalnego namawiania wyciągnął telefon i zaczął załatwiać z hotelem dodatkowy nocleg.
Następny dzień spędziliśmy na łażeniu po mieście i przemieszczaniu się ku miejscu odbioru pakietów.
To ostatnie poszło dość sprawnie. Numery startowe były niestety bezimienne. Szkoda - bo zawsze po imionach można później w tłumie wyhaczyć rodaków. Dostaliśmy również po koszulce adidasa. Mam nadzieję, że kiedyś zdołam się w nią wcisnąć - bo zdążyłam już zaokrąglić się tu i ówdzie i chwilowo średnio się w nią mieszczę :)
Wieczorem zaczęliśmy układać plan działania na start. Zaczęliśmy od zerknięcia jak układają się strefy startowe - i tu pierwsze zdziwienie. Nie ma żadnych stref startowych. Żadnych zajęcy prowadzących na określone czasy w związku z tym również. Tu Tibor trochę się stropił, bo jednak chciał spróbować powalczyć o jakiś dobry czas, a wizja przeciskania się przez tłum wolniejszych biegaczy trochę mu plany psuła.
Drugie zdziwienie przeżyliśmy po odkryciu, że organizatorzy nie przewidzieli żadnych depozytów. No niby nie byliśmy w środku zimy, ale wczesną wiosną nawet w Lizbonie ranki są dość rześkie.
Dokładne przyjrzenie się mapce trasy pozwoliło odkryć przyczynę: start był hektar drogi od mety. I tym samym wyjaśniła się następna zagadka: dlaczego elita ma trochę inną trasę niż reszta. Najprawdopodobniej trasa w Lizbonie nie ma atestu - właśnie ze względu na odległość startu od mety. Więc, żeby przyciągnąć szybkich biegaczy, dla nich start zrobiono w innym miejscu.
Trochę to, powiem, nieładne jest. Jeśli komuś zależy na wszelkich formalnościach - może się zdziwić. Z drugiej strony elita omija najładniejszą część trasy, moim zdaniem - czyli bieg Mostem 25 Kwietnia. Bo reszta trasy to już latanie w te i nazad po jednej, nadbrzeżnej ulicy.
Czekamy na pociąg, który miał nas zawieźć w pobliże startu |
Podążamy za ludźmi w kierunku startu |
A ludzie podążają za nami :) |
Jesteśmy! |
I pozostałe 50 tysięcy osób również... |
Na tym ostatnim zdjęciu co wprawniejsze oko domyśli się gdzie Portugalczycy wymyślili start. Tak, to bramki na autostradę. Tuż za mostem miała ona swój początek. W sumie miejsce idealne, żeby pomieścić taki tłum.
Start jakoś tak nas zaskoczył. Po prostu nagle spostrzegliśmy, że ludzie ruszyli - więc ruszyliśmy i my. Małżonek prawie od razu zniknął mi z oczu - jednak chciał spróbować wykręcić jak najlepszy czas. A ja....a ja nic nie musiałam :) Truchtałam sobie niespiesznie, z boczku, starając się nie przeszkadzać innym biegaczom, gdy zwalniałam, czy wręcz zatrzymywałam się, żeby porobić fotki. Z mostu był widok na całe miasto poniżej.
Ja jeszcze na moście, a dołem już płynie rzeka biegaczy |
Tak jak już pisałam - to była najładniejsza część biegu. Potem zlatywało się na dół - najpierw ulicą w jedną stronę, nawrotka, potem w drugą stronę - druga nawrotka - i skręt do mety.
Z jednej strony z tej Lizbony nie widzi się praktycznie nic. Z drugiej należy pamiętać, że to miasto do płaskich zdecydowanie nie należy, oj nie. Myślę,że gdyby przeprowadzić bieg przez środek, orgowie spokojnie mogliby powalczyć o przyznanie punktów kwalifikacyjnych do UTMB ;)
Więc tak sobie truchtałam niespiesznie, od czasu do czasu zerkając na zegarek, żeby pilnować tętna, cykałam fotki jak się dało i... od pewnego momentu nudziłam się jak mops :)
Trasa na koniec wyprowadzała na przedmieścia |
Nie wiem co za czas pokazywał ten zegar - ale to na pewno nie był czas od momentu startu. W tym momencie na trasie byłam już blisko dwie godziny |
Jeszcze dopóki zajęta byłam wypatrywaniem Tibora, jakoś nudy nie odczuwałam. Ale gdy już się minęliśmy, ostatnie pięć kilometrów zaczęło mi się dłużyć jak nigdy. Na ostatnich 3 kilometrach już nie wytrzymałam i łamiąc wszelkie zasady trzymania odpowiedniego poziomu tętna w ciąży, przyspieszyłam, żeby szybciej znaleźć się na mecie.
Na trasie byłam 2 godziny i 2 minuty z haczykiem |
Z Tiborem na szczęście szybko się znaleźliśmy (biedaczek - trochę się na mnie naczekał, 20 minut). I stanęliśmy do upiornie długiej kolejki po lody:) Tak, tak - na mecie rozdawali lody :)
A potem szybko zwialiśmy z okolicy. Niby meta była usytuowana blisko jednej z atrakcji turystycznych, dzielnicy Belém. Ale jak do tłumu turystów doda się te kilkadziesiąt tysięcy biegaczy - to człowiek miał ochotę prysnąć jak najszybciej się da, co okazało się nie takie proste
Kolejka po lody |
Niby od razy złapaliśmy pasujący nam tramwaj, ale okazało się, że ten akurat miał jakąś skróconą trasę i parę przystanków dalej musieliśmy go opuścić. Długo nic nie nadjeżdżało, więc po prostu ruszyliśmy na piechotę, od czasu do czasu szczękając zębami. Co prawda pierwotne prognozy pogody nie sprawdziły się - ale nad Lizbonę od czasu do czasu nadciągały chmurzyska i przelatywał taki "showerek". Temperatura wtedy od razu przestawała być przyjemna.
Następny dzień to było znów włóczenie się po mieście, a potem powrót do domu.
Jak mogę to wszystko podsumować. Cóż - to nie jest najładniejszy bieg. Dla samego półmaratonu nie warto się tam pchać moim zdaniem. Chyba, że ktoś ma w planach dłuższy pobyt w Portugalii - to czemu nie.
Sama Lizbona również mnie nie urzekła (o, wiem, że są osoby, które zaraz mnie zlinczują ;). Nie zrozumcie mnie źle. Wiele rzeczy było malowniczych, ładnych. Ale tak ogólnie to dość zaniedbane miasto. Szczególnie powala ilość pustostanów, czasami było to kilka kamienic pod rząd, również w centrum. Robiło to dość przygnębiające wrażenie.
Na pewno komiczne są tramwaje. Czasami człowiek nie mógł uwierzyć, że toto jest w stanie podjechać pod te wszystkie górki i podjazdy Same tory też są kładzione z ułańską fantazją.
Dwa lata temu biegliśmy półmaraton w Barcelonie. Po tym pobycie stwierdziłam - i dalej swoje zdanie podtrzymuję - że chciałabym kiedyś w tym mieście pobiec maraton. Tak, Barcelona mnie urzekła zdecydowanie- o Lizbonie tego nie mogę powiedzieć.
Ale chciałabym kiedyś poznać lepiej Portugalię kontynentalną.
A na koniec kilka zdjęć. Pewnie nie będzie po nich widać dlaczego kręcę nosem na to miasto :) Ale ja zawsze staram się robić zdjęcia rzeczom, które mi się podobają.
Gratuluję udanej połóweczki :) Piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa :)
Usuń