środa, 11 maja 2016

Bieg Rzeźnika - jak go ugryźć

Bieg Rzeźnika - jak go ugryźć
Bieg Rzeźnika zbliża się dużymi krokami. W sieci zaczynają pojawiać się poradniki co zrobić, żeby ten bieg ukończyć w jednym kawałku, przy jak najmniejszych stratach na ciele i duchu:)
Podzielę się swoimi skromnymi radami i ja.
Najpierw natury ogólnej:

1. Nie lekceważ biegu. Wiem, że w sieci można znaleźć relacje, z których wynika, że ten cały Rzeźnik to przereklamowany, panie. Na pewno są trudniejsze biegi, dłuższe, z większymi przewyższeniami. Co wcale nie oznacza, że 78 kilometry czerwonym szlakiem przez Bieszczady to miły spacerek.

2. Dobrze rozłóż siły. Pierwsza część biegu, do przepaku w Cisnej, jest dość łaskawa dla biegaczy. Korci, żeby lecieć i dać z siebie wszystko. Hola, hola. Prawdziwy Rzeźnik dopiero przed Tobą. A Caryńska tylko czeka by połknąć, przeżuć i wypluć :)

3. Jedz i pij. Pij i jedz. Pamiętaj o tym. Bez paliwa daleko nie zajedziesz. Bez wody - szybko opadniesz z sił, szczególnie, jeśli trafi się taka sama pogoda jak w zeszłym roku - czyli lampa totalna.

4. Jeśli będziesz używać kijków - pamiętaj o innych uczestnikach. Przy podchodzeniu pod górę, Twoje kije chwilowo włożone pod pachę znajdą się na wysokości oczu tego, który idzie za Tobą. Jeśli idziesz bez kijków - uważaj na tych, którzy ich używają. Szczególnie, jeśli postanowią zaliczyć glebę. Wykonuje się wtedy bardzo niekontrolowany taniec z szablami - obyś się nie znalazł w zasięgu końcówek :)

5. Jeśli walczysz o wynik, kontroluj czas,który spędzasz na punktach. Można naprawdę wiele zyskać nie urządzając pikników:) Jako przykład podam niedawny MIUT, w którym startowałam. Pomimo, że nie parłam na jakikolwiek wynik (ciąża!) na każdym punkcie poprawiałam swoją pozycję o 9-10 miejsc. Większość ludzi wyprzedziłam właśnie na punktach kontrolnych.
Naszykuj wcześniej bukłak do uzupełnienia picia. Jeśli będziesz jakąś bluzę zostawiał na przepaku, spróbuj rozebrać się z niej w locie, przed przepakiem. Nie jedz stojąc na punkcie - żarcie w łapę i do przodu.

6. Przepak. Jak już wiecie, kijków można używać dopiero od Cisnej. Ja osobiście złożone kije włożyłam do worka na rzeczy. Moja partnerka złożyła je do depozytu osobno, rozłożone. Efekt: ja miałam swoje kijki po chwili, a Ewa na swoje długo czekała, gdyż obsługa wśród setek innych nie mogła znaleźć właściwych. Nie wiem, które rozwiązanie jest lepsze. Kije odstawione osobno do depozytu mają tą przewagę, że są już od razu gotowe do użycia. Kijki złożone,  schowane do worka - krócej się czeka.

Pierwszy odcinek, za radą bardziej doświadczonego kolegi, pobiegłyśmy na lekko. Z pasem biodrowym i bidonem (z jednej strony to 30 kilometrów, z drugiej tą część pokonuje się w nocy i wczesnym rankiem; spokojnie wystarczy bidon. Plecaki z bukłakiem czekały na nas w Cisnej.

6. Ciesz się biegiem. Rzeźnik, szczególnie po wdrapaniu się na połoniny zapewnia zapierające dech w piersiach widoki.




To teraz te wynikające ze szczególnej formuły Rzeźnika - czyli startu w parach:

1. Pamiętaj, nie jesteś sam!! Stanowisz ze swoim partnerem/partnerką zespół. Mocniejszy czeka i pomaga słabszemu. Nie rozdzielaj się! Po pierwsze jest to zakazane przez regulamin (dopuszczalne jest 100 metrów), po drugie: co z Ciebie jest za partner, jeśli zostawiasz w potrzebie?
Życie pisze różne scenariusze. Ideałem jest jeśli reprezentujecie podobny poziom. Ale nawet wtedy:  to długa trasa - będą kryzysy. Losowanie na bieg jest na wiele miesięcy przed imprezą. Przypadki chodzą po ludziach. Może się okazać, że któreś z Was - z różnych przyczyn - będzie odbiegać od formy drugiej strony. Sorry - to jest bieg w parach. Własne ambicje należy schować do kieszeni. Jesteście zespołem od startu do mety. I uwierzcie - to jeden z najbardziej przykrych widoków: mijani na trasie pojedynczy ludzie. Jedni zostawieni przez partnerów, drudzy -  ci, którzy zostawili.

2. Pilnujcie się na pierwszym etapie trasy. Start jest o trzeciej w nocy i o tej porze jest jeszcze ciemno. Startuje dziki tłum, który dopiero w miarę upływu kilometrów będzie się rozciągał. Bardzo łatwo w ciemności, wśród masy ludzi, migocących czołówek zgubić się z partnerem.

3. Przypominajcie sobie nawzajem o jedzeniu i piciu

4. Jeśli jedno z Was lepiej się czuje na zbiegach - niech biegnie pierwsze. Druga osoba biegnie wtedy na tzw. pilota, po śladach. Uwierzcie - to się sprawdza. Ważna informacja dla tego pierwszego: pamiętaj, nie jesteś sam. Sprawdzaj czy partner podąża za Tobą.


fot. Grzegorz Grabowski "Wasyl"


5. Starajcie się za potrzebą chodzić jednocześnie. Po co tracić niepotrzebnie czas na dwie wizyty w krzakach?

6. Kryzys. Jeśli nie jesteście/jedno z Was nie jest w stanie truchtać bez przerw i przechodzicie do marszu, postarajcie się wprowadzić dyscyplinę. Na przykład: maszerujemy do tamtego drzewa a potem truchtamy do zakrętu. Inaczej te marszowe odcinki mogą się przeciągać w nieskończoność :)

7. Jak kryzys, to przechodzimy to linki holowniczej. Tak, na Rzeźniku jest dopuszczalne holowanie partnera. Nie mam doświadczenia w tej kwestii, odsyłam do Bo :)

8. Cieszcie się biegiem. Rzeźnik, szczególnie po wdrapaniu się na połoniny zapewnia zapierające dech w piersiach widoki.


Powodzenia! I życzę Wam tak fajnego partnera jak mój :)


fot. Grzegorz Grabowski "Wasyl"


poniedziałek, 9 maja 2016

Matkowy Tim

Matkowy Tim
Sześć bab. Każda z większą lub mniejszą ilością dzieci. Zadanie: przebiec w sumie maraton. Tak w wielkim skrócie można opisać to co robiłam z dziewczynami w weekend. A biegłam w sztafecie Ekiden w warszawskim Parku Szczęśliwickim.
Pomysłodawcą, koordynatorką i kapitanem naszej drużyny była Joasia, która dzielnie ogarniała wszelkie organizatorskie kwestie, pomimo, że w tak zwanym międzyczasie zniknęła na 2 tygodnie, żeby przejść z 50 kilogramowymi pulkami przez Spitsbergen (czapki z głów!)

Miałyśmy trochę kłopotów, żeby zebrać ekipę. Okazało się, że w cale nie tak łatwo znaleźć matkę, która biega i dodatkowo jest wolna w terminie biegu. Po drodze zmienił nam się ostateczny skład: zamiast Asi, której termin sobotni jednak nie pasował, pobiegła Ania. Anetę zaś, która z wielkim żalem musiała odpuścić z przyczyn zdrowotnych, zastąpiła druga Ania.
Ostatecznie w składzie Agnieszka (czyli ja), Ania, Ania, Asia, Emila i Ewa pojawiłyśmy się w Parku Szczęśliwickim.
Głównym celem była dobra zabawa i nie danie się słońcu, które od samego rana bezlitośnie przypiekało. No i najważniejsze nie biegłyśmy tylko dla siebie. Wybrałyśmy charytatywną ścieżkę zdobycia pakietu startowego. Oznaczało to, że musiałyśmy uzbierać przynajmniej 1000 zł, które zostaną przekazane wybranej przez nas fundacji. My wybrałyśmy Komitet Ochrony Praw Dziecka. Pieniądze udało się zebrać - za co wszystkim darczyńcom serdecznie dziękuję!!

Pierwotnie byłam przypisana do dystansu na 10 km. Po zrobieniu testu ciążowego sytuacja trochę się zmieniła. Wyszło mi, że w terminie Ekidenu będę powoli dobijać do półmetku dwupaku i zamieniłam się na 5 km. Za radą Emilii, która ma doświadczenie w bieganiu sztafety w stanie błogosławionym, wybrałam ostatnią zmianę ze względu na mniejszą ilość ludzi na trasie.

Nie wiedziałam czego mam się po sobie spodziewać. Tak, wiem. Dwa tygodnie wcześniej pokonałam 45 kilometrów w górach. Ale to było dwa tygodnie wcześniej, a u mnie każdy tydzień robi już dużą różnicę. Brzuch się powiększa, cycki również (serio, patrząc się na niektóre zdjęcia mam wrażenie, że chwilowo składam się z samego biustu :). Coraz szybciej wchodzę na moje maksymalne ciążowe tętno. Dzień wcześniej truchtałam po moim okolicznym parku i co i rusz przechodziłam do marszu.

Udało mi się nie przegapić nadbiegającej Ani, od której miałam przejąć pałeczkę (nie macie pojęcia jakie widziałam sceny w strefie zmian i ile czasu trwały w niektórych zespołach poszukiwania zmiennika, który zaspał :))
Zaczęłam spokojnie. Nie było sensu wyrywać do przodu, bo szybko skończyłoby się zgonem. Mimo wszystko, tempo miałam szybsze niż na moich truchtaniach (jednak co zawody - to zawody). Biegłam sobie i nawet bez specjalnych zabiegów z mojej strony udało mi się parę osób powyprzedzać.
Czułam się dobrze, choć dość szybko zorientowałam się, że ciężko będzie w ryzach utrzymać tętno.
Bardzo chciałam cały dystans przebiec, bez przechodzenia do marszu. Tętno oczywiście bezlitośnie szybowało w górę, co i rusz wykraczając poza wyznaczoną barierę 150 uderzeń. Zwalniałam wtedy, żeby zeszło niżej lub niewiele przekraczało limit. I dalej sobie truchtałam.

Piąteczka z moimi dziećmi


Na niecały kilometr przed metą wyprzedziła mnie dziewczyna z uroczą ksywą "Dziunia" na koszulce. Najpierw sprawę olałam, ale im bliżej było mety, tym bardziej zaczynałam zdawać sobie sprawę,że jakbym jednak przyspieszyła, to może bym ją dogoniła.... Nieświadomym impulsem były dziewczyny z Matkowego Timu, które tuż przed metą zaczęły mnie dopingować i biec ze mną.
Aaaa, raz kozie śmierć. To ostatnia pewnie w tym roku szansa, żeby choć przez te kilkadziesiąt metrów naprawdę się pościgać. Więc ruszyłam z tymi cyckami i brzuchem do przodu ;)
I kurczę - udało się! Na mecie zerknęłam na tętno jednym okiem i szybko je zamknęłam :) Na szczęście teraz czekał mnie tylko odpoczynek, więc tętno szybko wróciło do normy.


Matkowy Tim w komplecie:)
Pragnę zwrócić uwagę na nasze opaski. Przed biegiem zastanawiałyśmy się w jaki sposób podkreślić, że jesteśmy jedną drużyną matek. Padła propozycja kwiatów we włosach. Aneta, która musiała start odpuścić, zrobiła dla wszystkich tęczowe i kwiatowe opaski na głowę:)


To była druga sztafeta, w której brałam udział (pierwsza dwa lata temu w Poznaniu). Moje zdanie o takiej formule dalej podtrzymuję: fantastyczna sprawa! Świadomość, że jest się częścią większego zespołu, że każdy pracuje na wspólny wynik, jest bardzo fajna. Tu jeszcze dochodził aspekt charytatywny - i bardzo się cieszę, że wybrałyśmy taką drogę zdobycia pakietu startowego.

Od Komitetu Ochrony Praw Dziecka dostałyśmy dyplom z podziękowaniem

fot. Ewa Siwoń

To był mój ostatni start przed jesienią. Co prawda dziecko nr 1 bardzo się zdziwiło, że nie wystartuję za tydzień w maratonie w Krakowie, który zresztą mam opłacony (dziecko, czy ty uważasz, że ja z tym brzuchem byłabym w stanie przebiec 42 kilometry?? No tak... - padła odpowiedź), ale nie mogę wiecznie udawać, że ciąża mnie nie dotyczy. Brzuch się robi coraz większy, męczę się coraz szybciej i trzeba powoli różne szaleństwa odpuszczać. Coraz bliżej jest dzień, w którym będę musiała buty do biegania chwilowo odłożyć na półkę. Ale to jeszcze chwilka :)




Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger