Oj, wiatr hula mi po blogu :) Tylko nie za bardzo mam o czym pisać. Mam wklejać zdjęcia wózka, łóżeczka i wyprawki? Wystarczy, że te fotki lądują na Instagramie (tak, jakiś czas temu przełamałam się i założyłam konto:)
Coś by jednak wypadało skrobnąć, żebyście nie zapomnieli, że taka matka istnieje i że ma nadzieję coś jeszcze o swoim bieganiu pisać :)
Za mną 30 tygodni ciąży. 66 dni do terminu - choć dziecię nr 4 na pewno powitam ciut wcześniej, bo poród będzie przez cesarskie cięcie.
Oczywiście nie oznacza to,że 67 dnia ruszę biegać. Czeka mnie jeszcze przerwa związana z cesarką, ogarnięcie się z najnowszym dziecięciem, wypracowanie na nowo logistyki, która na pewno wejdzie na jakiś hard level.
Nie wiem jak to będzie. Boję się frustracji, niedogadania się z mężem, walki z własną głową, gonitwą za wynikami i formą sprzed ciąży. Jak będzie wyglądać moje bieganie? Jak będzie wyglądało dogadywanie się kto teraz będzie startował w jakiejś imprezie? Co zrobimy, gdy oboje będziemy chętni na udział w czymś atrakcyjnym?
Do tej pory 99% naszych startów odbywała się razem. Teraz może to być bardzo trudne. Co zrobimy, gdy wynajdziemy jakiś atrakcyjny bieg za granicą? Jak to dogramy? Nie wiem, nie wiem - i nie ukrywam, że boję się, że czekają nas trudne rozmowy :)
Moja mega energia z drugiego trymestru odeszła w niebyt. Ledwo się toczę, a wiem, że będzie jeszcze trudniej.
Jak bardzo się męczę, miałam okazję przekonać się parę dni temu, gdy rozkraczyłam się samochodem wracając od lekarza. Czekanie na lawetę, przejazd do warsztatu - tam odkrycie,że z dowodem rejestracyjnym coś się stało pomiędzy miejscem, skąd mnie ściągała laweta a stacją obsługi. Milion telefonów, powrót częściowo na piechotę na miejsce zgarnięcia samochodu, przejazd częściowo komunikacją, częściowo na nogach na oglądanie wózka dla dziecka nr 4, na które to oglądanie umówiłam się z miłą właścicielką przed rozkraczeniem się autka, powrót do domu z wózkiem, częściowo na nogach, częściowo komunikacją.
Wieczorem czułam się jak po dobrze przebiegniętym półmaratonie co najmniej. Bolały mnie wszystkie mięśnie w nogach, ledwo chodziłam po mieszkaniu.
To naprawdę byłam ja? Ta sama, która pobiegła maraton ocierając się o 3:30? Ta sama biegająca ultra? Teraz stękająca, bo musiała w ciągu dnia szybszym krokiem przejść kilka kilometrów?
Moje bieganie wydaje mi się totalną abstrakcją, czymś co było w jakimś innym świecie, pięknym, nierealnym snem.
Ciężej mi jest za każdym razem gdy mój mąż bierze udział w kolejnym biegu, na który zapisani byliśmy oboje. Wczoraj miał miejsce kolejny, nie byle jaki - bo Hamperokken Skyrace w ramach Tromso Skyrace.
Ledwo się zdążyłam ucieszyć, że udało nam się zapisać na ten bieg, ledwo zaczęło do mnie dochodzić jak trudna będzie to impreza - zrobiłam test ciążowy... A wczoraj zmagał się z dystansem mój mąż. Sam.
Chciałabym się pojawić w Tromso, chciałabym na własnej skórze przekonać się o trudnościach - krzyczeć z radości i mleć przekleństwa w ustach. Tak samo jak chciałabym wrócić na Maderę.
Ale czy to wyjdzie? Czy mój mąż nie będzie chciał poprawiać czasów z obu imprez i okaże się, że nie będziemy w stanie się dogadać? Czy wreszcie damy radę to wszystko ogarnąć finansowo?
Oj, powiem wam, że ciężko jest nietrenującym połówkom znosić cierpliwie pasję partnerów, ale gdy obie strony uprawiają jakiś sport - wcale nie jest łatwiej. Szczególnie, gdy są dzieci.
O - takie mam na dzień dzisiejszy dylematy:) Ale co nas nie zabije - to nas wzmocni, nie? I w sumie hasło z naszych ślubnych obrączek do czegoś zobowiązuje. No risk - no fun. I tego będę się trzymać, bo czegoś muszę :)
A na zakończenie pozdrowienia od Matyldy, która daje mi już mocno popalić swoimi kończynami :)
PS. Dowód rejestracyjny znalazł się pod siedzeniem pasażera :)
Matylda - piękne imię :).
OdpowiedzUsuńIdealnie pasuje do dziołchy mającej trzech starszych braci, czyż nie? :)
UsuńBardzo! Oj owinie ich sobie dookoła palca, owinie :D
UsuńEch, myślę jednak, że nie będzie tak źle z tym dogadaniem. W końcu masz za partnera pasjonata sportu, a nie kanapowca i mimo własnych ambicji sportowych, sądzę że jednak zrozumie Twoje potrzeby, które musiałaś teraz na długo odłożyć na dolną półkę :) Trzymam kciuki :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wszystko jakoś w miarę bezboleśnie ogarniemy. Na razie marudzę bo i ruchu mi brak i jednocześnie na ruch mam coraz mniejszą ochotę, ze względy na coraz większy ciężar, który dźwigam z przodu.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń