Dziś fejsbuczek przypomniał mi, że równo trzy lata temu ruszałam na wielką norweską przygodę: podróż motocyklem, ponad 4,5 tysiąca kilometrów w jedną stronę, na sam koniec Norwegii, przylądek Nordkapp.
To były wakacje przed moim pierwszym maratonem - ale ja nie o tym.
Ja wiem, że są wyprawy bardziej ekstremalne. Ludzie objeżdżają na przykład świat na rowerach, albo szukają źródeł Amazonki. Dla mnie to była na razie wyprawa życia. Nie tylko ze względu na to, że zgodziłam się ruszyć jako "plecak" na strasznej maszynie, do której nie miałam nic a nic zaufania ;), ale też ze względu na to, że przez dwa tygodnie przedzierania się przez fiordy, zostałam zbombardowana niewyobrażalną wcześniej dawką przyrody w każdej możliwej odsłonie, przy każdej możliwej pogodzie, często w ciągu jednego dnia.
Robiłam z tej wyprawy odręczne notatki z zamiarem zredagowania ich w elektronicznej wersji i podzielenia się przeżyciami. Cóż... Od trzech lat czekają na moje zmiłowanie, a teraz, po przeprowadzce, nie za bardzo kojarzę gdzie ten zeszycik jest.
W ramach sezonu ogórkowego zapraszam na krótki przegląd zdjęć. Zapraszam do Norwegii, w nadziei, że jeszcze kiedyś obejrzę ją w takiej dawce jak wtedy.
To krystalicznie czyste niebieskie niebo to coś co najbardziej zapamiętałem z mojego pobytu w Szwecji. Chyba ogólnie w Skandynawii tak mają ;).
OdpowiedzUsuńOj tak. Mało miast, dużo lasów, to chyba dlatego
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń