Od tamtego czasu poziom stresu i strachu zdecydowanie mi się obniżył.
Już nie dostaję migotania przedsionków po usłyszeniu charakterystycznego sygnału, po którym można otworzyć roletę w samolocie.
Nie potrzebuję reanimacji jak widzę kolejnych skoczków zabieranych przez powietrze (a to też wiąże się z jedynym swoim rodzaju dźwiękiem, takim szumem).
Widok chmur pode mną zaczyna wydawać mi się całkiem naturalny, a na huk i hałas na zewnątrz przestałam zwracać uwagę.
Jestem o wiele bardziej świadoma swojego ciała w przestrzeni i umiem lepiej nad nim panować.
Ale w dalszym ciągu jestem żółtodziobem, który uczy się i poznaje ten spadochronowy świat.
fot. Olga Wiewiórka Żaglewska |
fot. Przemysław Bocianek Lech |
Oczywiście biegam jeszcze :) Choć nie jestem już tak pilną wykonawczynią Planu ;) No, nie da się po prostu.
Z jednej strony wychodzi mi, że tragicznie nie jest, bo pomimo omijania prawie wszystkich treningów weekendowych, lipiec zakończyłam z 180 kilometrami na liczniku, ale z drugiej strony....
No właśnie: już za tydzień z kawałkiem czeka mnie i męża bieganie w Norwegii w ramach Stranda Fjord Trail Race. Niby jak na ultra, dystans raczej krótki, bo 48 km. Należy jednak pamiętać, że skandynawskie biegi są mocno techniczne. A jak jeszcze swoje grosze dołoży pogoda, to może być ciekawie.
Stranda to jednak mały pikuś ;)
Jak pamiętacie (a jak nie pamiętacie, albo gucio to Was obchodziło - to właśnie informuję), że w tym roku zamarzył mi się start w Biegu Ultra Granią Tatr. Punkty kwalifikacyjne, które umożliwiały mi spróbowanie szczęścia w losowaniu miałam. No i cóż. Mój mąż dostał się na upragnioną listę, a ja znalazłam się na 22 miejscu listy rezerwowej. Postanowiłam jednak traktować się jako startującą.
Na miesiąc przed biegiem trochę zwątpiłam, bo pomimo, że przesunęłam się w górę, to dalej okupowałam listę rezerwową. Aż tu parę dni temu dostałam upragniony telefon od organizatorów!
Tak więc Stranda to mały pikuś, bo tydzień później stanę na starcie jednego z trudniejszych biegów w Polsce. Będę miała 17,5 godziny na pokonanie 71 km po tatrzańskich szlakach z 5 tys. metrów przewyższeń. I powiem szczerze, że rurka mi lekko mięknie i przed oczami mam wszystkie treningi, których nie zrobiłam ;)
Cóż, pozostaje mi liczyć, że baza zrobiona zimą i w ubiegłych sezonach, treningi uzupełniające (czyli kettle) plus to, że schudłam, wystarczą, żeby nie umrzeć, dobrze się bawić i zmieścić w limicie czasu. Bo szczerze mówiąc, nie oddałabym żadnego ze skoków, które zrobiłam zamiast biegania;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz