Nie, ten wpis nie będzie o bieganiu. Nie tym razem. Będzie poniekąd o spadochroniarstwie. A konkretnie o jednym człowieku, który miał niebagatelny wpływ na cały polski spadochronowy świat, a o którego śmierci dziś się dowiedziałam.
Nie jestem pewna czy jestem uprawniona do pisania jakiegokolwiek wspomnienia. Jestem w tym sporcie od zaledwie dwóch sezonów. On, takich jak ja, przez 49 lat (!!!) swojego skakania widział na pęczki. Przychodzili, odchodzili. A on trwał. Do roku 2019 jako Szef strefy spadochronowej Skydive Warszawa.
Był moim egzaminatorem, gdy wykonywałam skok na Świadectwo Kwalifikacji. Śmiał się z mojej tremy mówiąc, żebym nie zapomniała oddychać :)
Jako "świeżak" chłonęłam wszystkie opowieści strefowe. Jego opowieści i opowieści o Nim. Najróżniejsze historie, również te związane z jakimiś konfliktami. Ale nawet ci, którzy na pewne sprawy mieli inne spojrzenie, zawsze wyrażali się o Nim z szacunkiem.
Z tych historii wyszło mi, że był na strefie takim ojcem. Wychował wszystkie swoje spadochronowe dziatki tak jak umiał najlepiej. A dzieci - jak to dzieci. Kolejno dorastały i wybierały własną drogę. Czasem lepszą, czasem gorszą. Czasem podobną do swojego ojca, a czasem zupełnie inną.
Zawsze miał na wszystko oko. Było tak, jak na koszulce, którą dostał od nas, studenciaków na zakończenie sezonu 2019: "Pingwin patrzy. A jak nie patrzy to i tak widzi." A jak już zobaczył - to nie omieszkał powiedzieć co o tym myśli ;)
Będzie mi brakowało Jego sylwetki pomykającej na rowerze pomiędzy hotelem a Manifestem. Będzie mi brakowało na niebie czarno- czerwonej czaszy. Będzie mi brakowało rubasznego, od serca śmiechu.
Lataj spokojnie przez wieczność, Szefie, po zawsze błękitnym niebie. Blue Sky!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz