Jeśli ktoś przebrnął przez poprzednie wpisy, to już wie, że to było drugie podejście do tej imprezy (rok temu nie dotarliśmy do Szwajcarii), oraz że na liście zawodników 49 kilometrowego dystansu "Sky" znalazłam się dzięki mężowi i braku miejsc na dystansie krótszym.
Czterdzieści dziewięć kilometrów po Alpach, z sumą przewyższeń 3600 metrów, z najwyższym punktem na ponad 3100 m n.p.m. i trasą przebiegającą w większości powyżej 2000 m n.p.m. Czy miałam się czego bać?
Dla porównania podam, posiłkując się biegami, w których startowałam, że taką sumę przewyższeń miał Bieg Rzeźnika, ale na 71 kilometrach, a Łemkowyna Ultra Trail 100 dobiła do 3700 m na 102 kilometrach.
Norweska Stranda Fjord Race, którą w dalszym ciągu uważam za jeden z najtrudniejszych biegów w jakich brałam udział, na 49 kilometrach miała 3800 m przewyższeń, a bieg dookoła Eigeru, w którym startowałam dwa lata temu, na 52 kilometrach nawet nie dobił do 3000 metrów.
Jednym słowem Matterhorn Ultraks zapowiadał się dość "syto". Co mogło pójść nie tak?
Cóż... Na przykład treningi :) No, nie byłam w stanie zmobilizować się ani do jakiś dłuższych wybiegań, ani do podbiegów. Podejrzewałam, że to co sobą aktualnie reprezentuję raczej wystarczy na zmieszczenie się w limicie, ale na nie wiadomo jakie wyczyny nie mam co liczyć. Moje dotychczasowe starty w tego typu biegach pokazały, że cudów nie ma: żeby biegać dobrze w Alpach czy po norweskich bezdrożach - trzeba w takim terenie trenować, koniec, kropka. Tu dochodziła jeszcze wysokość - i to ona głównie zaprzątała moją głowę. Miałam dalej w pamięci jak mnie odcięło ślicznie dwa lata temu na Eiger Ultra Trail - a tam podchodziłam zaledwie na 2680 m n.p.m.
Skorzystałam z przygotowań małżonka do wspinaczki na Matterhorn i suplementowałam żelazo. Sam bieg wypadł pod koniec naszego wyjazdu - miałam więc nadzieję, że nasze piesze górskie wycieczki pozwolą trochę organizmowi przyzwyczaić się do wysokości (nie bez powodu w poprzednich wpisach wpisywałam te wszystkie metry nad poziomem morza).
Bieganie po okolicy zrobiłam jedno, biegnąc pieszym szlakiem do Zermatt i z powrotem. Wyszło 11 kilometrów z groszami - czyli niezbyt dużo, za to zdjęć nacykałam, że ho, ho :)
Szlaki i trasy rowerowe są wszędzie. |
Zbliżam się do Zermatt |
Selfie z widokiem na jedyną liczącą się górą w okolicy :) |
Zermatt |
Tego nie widać na zdjęciu, ale pomiędzy torami jest taki jakby trzeci, zębaty tor. Ta zębatka pozwala pokonywać pociągom nachylenia. |
Pakiet odebrany. Po raz pierwszy medal dostałam zanim dotarłam do mety - był w pakiecie startowym :) Dla finiszerów czekały na mecie koszulki.
Z poprzednich wpisów i zdjęć widać, że trafiliśmy na niesamowitą pogodę. Niestety bliżej startu zaczęło się to wszystko powoli psuć, a prognozy na dzień biegu przyprawiały mnie o lekki d(r)eszcz niepokoju. Na dwa dni przed biegiem, na dzień startu, dla Zermatt prognozowano 12 mm deszczu! Potem trochę te hiobowe wieści złągodzono i była mowa "tylko" o 8 mm. Nie do końca wiedziałam czy będzie to po prostu załamanie pogody i zlewa, czy tak jak w poprzednie dni przyjdzie burza - bo różne portale różnie mówiły. Burza dawała jeszcze szanse, że przejdzie gdzieś bokiem, kilka kilometrów od nas. Jedno tylko było pewne - rano miało być jeszcze ładnie, czyli ile ugram na sucho- tyle moje.
Do Zermatt ruszyłam jak było jeszcze ciemno. Start miałam o 7 rano.
Poranek był rzeczywiście śliczny, bez ani jednej chmury na niebie. Po wschodzie słońca na miejscu startu i przez pierwsze kilometry mogłam podziwiać ozłocony promieniami Matterhorn. Ten widok koił zmysły i odwracał uwagę od pierwszego podejścia na Sunnegę (tak, tą Sunnegę, na którą parę dni wcześniej wjeżdżaliśmy kolejką).
6:15 rano... |
...40 minut później |
Poranny szoł Matterhornu |
Pierwszy punkt kontrolny, Sunnega 2260 m n.p.m. |
I takie oto widoczki tuż za punktem :) I chwila oddechu przed początkiem podejścia na Gornergrat |
Wdrapujemy się |
Po lewej stronie zdjęcia widać obserwatorium na Gornegrat. To ja tam :) Teren, tak jak pisałam powyżej, nie powala urodą. |
A tu już widać jak zza Matterhornu nadciąga powoli ZŁO |
Chmur coraz więcej. To ostatnie kilkaset metrów od Gornergrat |
No i jak tu nie krzyknąć, prawda? |
Gornergrat 3130 m n.p.m. Widać budynek obserwatorium i stacji kolejki tuż pod szczytem. |
Na Gornegrat tłum ludzi. Wszyscy klaskali, dopingowali. Te nadciągające chmury już dawały odczuć, że pogoda się zmienia. Wiał zimny wiatr - a jego podmuchy nie wynikały tylko i wyłącznie z wysokości. Ruszyłam w dół, pamiętając, że teraz będzie długi, długi zbieg.
Riffelsee. Oto i jestem :) |
Zrzut z filmiku, który usiłowałam nagrać. Szło mi różnie - kołysało się to tak, że bałam się, że zgubię telefon lub kijka. |
Ostatnie metry zbiegu do kolejnego punktu, Furi 1880 m n.p.m. |
Za tym punktem zaczęło się kolejne podejście, nad Schwarzsee. Ponieważ zaczęliśmy je dość nisko, stromo było pieruńsko. I dopiero, gdy dotarliśmy do takiego charakterystycznego rozwidlenia, dwa styki mi się połączyły w głowie i dotarło do mnie, że szłam tędy z dziećmi kilka dni temu. Tylko w dół. I uważałam wtedy, że to bardzo fajna i sympatyczna ścieżyna :))
Podejście nad Schwarzsee. Kolejne zdjęcie z serii z lekka dołujących ;) |
Zmianę pogody widać. |
Końcówka podejścia nad Schwarzsee - spojrzenie w tył |
Już za chwileczkę chwila oddechu na punkcie :) |
Na punktach z reguły piłam colę, dopełniałam flaski wodą lub izotonikiem, zjadałam pomarańcze. Tu po raz pierwszy rzuciłam się na ciepłą herbatę, którą serwowała obsługa. To już był jakiś wyznacznik jak mocno zmieniła się pogoda.
Ta niebieska tasiemka z lewej strony drogi, to znacznik 30 kilometra naszej trasy |
Tu widząc tą plamę słońca przez chwilę łudziłam się, że a nóż - widelec jednak te chmury pójdą sobie gdzieś w bok. Nie poszły. |
Krótka przerwa w opadach |
To w dole to już Zermatt. Zdjęcie jest rozmyte z dwóch powodów - po pierwsze miałam cały mokry telefon, a po drugie leje :) |
Końcówka niby nie była trudna, ale były takie momenty, że już, już człowiek witał się z gąską, już myślał, że właśnie jest na finalnym zbiegu do miasteczka, a tu jeszcze jedno mini podejście i nic z tego. Już było słychać okrzyki i muzykę z mety, a ja i paru równie zmokniętych zawodników jeszcze biegliśmy górą.
Ostatni zbieg był stromy i krótki (to tu ostatecznie doszłam do wniosku, że jestem za stara na bieganie w butach z homeopatyczną ilością amortyzacji i muszę zainwestować w inne buty. Inov8 Mudclaw na wielu fragmentach trasy sprawdziły się bardzo dobrze, ale już nie chcę w nich biegać po kamienistych Alpach. Szczególnie po mokrych, kamienistych Alpach). Parę minut później biegliśmy już przez centrum miasteczka, ku mecie. Na niej zameldowałam się po 7 godzinach i 37 minutach, mając na liczniku 41,3 km.
Tam nie wiem kto był bardziej zdziwiony: ja widząc dzieciaki, które pomimo zlewy stały i nas wypatrywały, czy dzieci, widząc mnie, bo przyleciałam jak na ich rachuby o wiele za wcześnie. No ale nie wiedziały o zmianie trasy.
Jak piszę, że była mokra do majtek - to nic a nic nie przesadzałam. |
Jak się czułam na mecie? Nie byłam jakoś strasznie sczochrana - a i zakwasy w nogach w kolejne dni nie były jakieś spektakularne. Na trasie nie miałam typowego dla biegów górskich kryzysu - ale myślę, że po prostu dystans był za krótki. Nie wykluczam, że kryzysik czekał na mnie na ostatnim podejściu - ale ponieważ trasę skrócono - to się nie doczekał :)
Moje miejsce nie powala - ale niczego spektakularnego się po sobie nie spodziewałam. Chciałam dobiec w limicie, porobić zdjęcia i generalnie mieć poczucie, że jak na moją aktualną formę dałam z siebie to co mogłam.
To teraz trochę statystyk:
Na starcie stanęło 612 osób, w tym 129 kobiet. Dobiegło 530 osób, w tym 112 kobiet.
Dobiegłam jako 384 osoba i 71 kobieta.
Ile osób zdążyło wbiec na pełną wersję trasy? 165, w tym tylko 23 kobiety.
Ostatnia osoba, która zrobiła pełne 49 km, miała godzinę przewagi przede mną.
Jak orgowie rozwiązali problem klasyfikacji? Przecież biegacze z trasy skróconej wpadali na metę przed tymi, którzy robili cały dystans. Po prostu tym "krótszym" doliczyli z automatu 10 godzin.
Pomimo takiej końcówki biegu nie zamierzam narzekać. Mogło być gorzej, albowiem dzień po naszym wyjeździe w Zermatt spadł śnieg...
------------------------------
Część pierwsza: http://www.matkabiega.pl/2023/09/szwajcaria-dzien-z-aletschgletscher.html
Część druga: http://www.matkabiega.pl/2023/09/szwajcaria-wycieczki-z-matterhornem-w.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz